Po pięciu latach w Egipcie nadszedł czas mej tygodniowej wizyty w Polsce. Prezent na Dzień Matki miał być. Jeszcze przed wylotem chciałam już wracać do swej egipskiej rodziny, słońca, beztroskości codzinnego życia. Z ciężkim sercem pojechałam jednak na lotnisko, by dotrzymać słowa danego rodzicielce.

Przerażona wizją dzieci zostawionych bez matki przez cały tydzień oraz zamarzania przy bliskich zeru temperaturach wsiadałam do taksówki w czwartkową noc. Mąż też przeżywał moją ośmiogodzinną podróż. Dzieci nasze miały zostać ze „znajomym rodziny”, który o północy wyłączył swój telefon. O drugiej w nocy miałam być na lotnisku. Zostały więc same.

Pełna obaw czy dzieci się nie obudzą wchodziłam samotnie na teren lotniska. Mąż musiał zostać przed wejściem. Bez biletu nie wpuszczają. Poddenerwowany dzwonił co chwilę pytając czy wszystko w porządku. Zaraz po wejściu do środka prześwietlono moją torbę i zaproszono do kontroli bagażu.

Grupka policjantów stojących w pobliżu zwróciła uwagę czekającemu na mą torbę funkcjonariuszowi, by pomógł mi ją podnieść, co zbył krótkim „niech sobie sama podniesie”. I tak wtachałam moje 30 kg na stolik, by pan policjant mógł mi wyciągać siateczka po siateczce cały pakunek. Mąż nie przestawał dzwonić. Gdy powiedziałam, że oddałam swoją torbę nakazał, by spytać się o chłopaka, który miał się mną zaopiekować na lotnisku. I tak wypaliłam do pana funkcjonariusza „Który to Hani?!” Na szczęście chyba, żaden z policjantów Hani się nie nazywał, bo jak mąż się dowiedział, że ja torbę policjantom dałam do kontroli, a nie obsłudze lotniska do ważenia, i jeszcze szukam znajomości podczas przeszukiwania mojego bagażu, trochę zwątpił. Na szczęście najprawdopodobniej niegrzeczne zachowanie funkcjonariusza na samym początku, połączone z zaskoczeniem związanym z moją znajomością arabkiego, spowodowały, że jak tylko zaczęłam po arabsku wypytywać, gdzie mam się następnie udać, zaczął pakować mą torbę ponownie i pokierował mnie ku sali odlotów.

Sam pobyt w Polsce minął niesamowicie szybko. Wspaniale było zobaczyć znajome twarze, stare kąty, przydrożne lasy. Porozmawiać dla odmiany po polsku. Miałam taki niedosyt języka, że każdego chciałam zaczepić. Wysiadając z miejskiego w Lublinie, usłyszałam za sobą parę rozmawiającą po polsku i złapałam się na myśli „O! Polacy!”

Jestem głęboko wzruszona faktem, że tyle osób pofatygowało się, by się ze mną zobaczyć. Wcale nie czułam się jak „okaz na wystawie”. Żona Egipcjanina, która wciąż ma paszport, mogła przylecieć do Polski, nie ma widocznych śladów bicia, a na dodatek uśmiecha się i tęskni za swym egipskim domem oraz egipską rodziną podczas tygodniowego wyjazdu.

Najczęstszym słyszanym pytaniem było : czy noszę burkę. Jako, że słońca unikam, na kobietę, która od 5 lat siedzi w Egipcie bardzo blado wyglądam. Więc wiadomo: albo burka, albo piwnica. Choć o tę ostatnią nikt nie spytał, pewnie dlatego, że stopy me stanęły na polskiej ziemi. Pojawiło się też pytanie, czy nie zapomniałam „polszczyzny”. Padło mniej więcej po 3 minutach rozmowy w języku ojczystym z pytającym.

Myślę, że nikt tak naprawdę nie wierzył, że kiedykolwiek jeszcze przylecę. Sama jak siedziałam na lotnisku w Turcji i czytałam newsy o zaginionym samolocie całkiem poważnie się zastanawiałam, czy dotrę do Warszawy. Podróż w tamtą stronę od momentu opuszenia mojego domu do dotarcia do mieszkania mej siostry trwała, bagatela, 19 godzin. Włączając w ten czas informację o katastrofie lotniczej, Irańczyka, z którym przemierzłam lotnisko w Stambule oraz wypadek, który zablokował mnie w korku na trasie Warszawa – Lublin.

Muszę przyznać, że lot do Polski odbył się ze względu na moją mamę, która za żadne skarby świata nie chce przylecieć do Egiptu. Jednak to było naprawdę wspaniałe doświadczenie i następnym razem chętnie polecę nawet dla samej siebie. Nie zamieniłaby jednak swego obecnego życia na życie w Polsce. Rozpoczynając swą podróż powrotną cieszyłam się, że za kilkanaście godzin znów będę w domu. Wracałam jednak pełna nadziei, że przynajmniej kilka stereotypów dotyczących związków z muzułmaninami, Arabami, czy Egipcjaninami, w gronie osób, które spotkałam, obaliłam.

Kilkugodzinny czas oczekiwania na lot ze Stambułu do Hurghady uprzyjemniała mi lekka lektura, prawdziwa historia osobistej asystentki saudyjskiej księżniczki, pt. „Za drzwiami pałacu”, o której napiszę w kolejnym poście.

Polka w Egipcie

Od sierpnia 2011 mieszkam w Egipcie, który wciąż potrafi mnie zaskoczyć, o czym chętnie piszę. Współpracuję z biurem podróży oferującym wycieczki fakulatatywne z Hurghady i Marsa Alam - El Sahel Travel. Jestem mamą dwóch półegipskich synów, byłą żoną Egipcjanina.

Dodaj komentarz