No i się zakochałam. Po raz kolejny. W iście egipskim egzemplarzu z lat osiemdziesiątych. Teraz. Mając 28 lat na karku, męża Egipcjanina i dwójkę dzieci.

Napawam się swym nowym odkryciem każdego dnia, już od 5 miesięcy, i chłonę całą jego magię. Oglądając gwiazdy nad głową, i liście palm, i bluszcz wypuszczający kwiaty. Odkrywając codziennie nowe kwiaty hibiskusa.

Gustu mi chyba nikt nie pozazdrości. Może ktoś brak rozumu zarzuci. Pewnie w rozsądnych kategoriach to rozważając : zupełnie zwariowałam.

Ale jak się mieszka przez kilka lat w akademiku, a potem w mieszkaniach przy ulicach pełnych piachu, zmienia się podejście do tematu.

Może przeciętna osoba, gdy marzy o mieszkaniu w Hurghadzie, widzi przed oczyma piękne osiedle z basenem i plażą. Może wspaniałą willę w El Gounie z widokiem na lagunę. Mi się marzył dom z ogródkiem.

Szukaliśmy miesiącami, po tym jak właściciel wynajmowanego przez nas mieszkania „się odnalazł”. Zdziwiony, że ktoś w jego nieruchomości mieszka, od, bagatela, prawie dwóch lat. Oświadczający, że on tej pani, która nam mieszkanie wynajęła, nie zna, i powiniśmy się wyprowadzić „już teraz”. Mąż mój na szczęście wytłumaczył, że owa pani, to żona jego (właściciela ) brata, a my z dwójką dzieci tak średnio z dnia na dzień mamy gdzie pójść. I tak dostaliśmy kilka miesięcy ekstra.

W dwa tygodnie przed ostatecznym terminem wyprowadzki odnalazł się nasz dom. I zdobył moje serce.

Stare mury pełne historii. Drewniane okiennice. Meble w kolorze zabytkowego drewna i czarnego metalu. Co wieczór odzywa się gekon za oknem, a o poranku palmy tworzą swoją pieśń. Piękny ogród bez trawy, kolonia mrówek, brak gorącej wody w kuchennym zlewie.

Serce nie sługa co zrobić.

Zaraz naprzeciw mamy kawiarnię z placem zabaw i redakcję Red Sea Bulletin – jedynego chyba magazynu w języku angielskim wydawanego w okolicy. Do morza w linii prostej z 800m. Za rogiem niemalże supermarket, apteka, piekarnia. Czego więcej chcieć.

Miałam ochotę, by ten swój wynajęty dom marzeń udoskonalić. Niektóre kobiety tak już mają, że wiecznie chcą ulepszać to, co kochają.

Wielkie, czerwone mrówki można by prysnąć Rajdem. Ale to przecież haram. Mąż zdecydowanie woli zacementować miejsce, z którego wychodzą, co by mogły sobie dalej żyć, tylko najlepiej na zewnątrz domu. Póki co, żyją razem z nami bezkonfliktowo ( już 5 miesięcy). Dzieci mają frajdę obserwując przemykające od czasu do czasu po wannie „namle”.

Żeby woda ciepła była w kuchni trzeba by oddzielną termę podłączyć. Taki system egipski. Co więcej, jak ktoś odręci kran w kuchni, w łazience zamiast ciepłej zaczyna lecieć zimna woda. Ale w wynajmowanym raczej się nie opłaci z egipskimi fachowcami zaczynać tematu.

Chciałam chociaż zasiać trawę. Póki co wciąż ziemia wokół ceramiki. Przyszedł ogrodnik: „w Egipcie się trawy nie sieje”. Można kupić gotową, wyrośniętą – 14 le za metr. Przyszedł inny znawca, który słyszał o sianiu trawy i zaoferował swe usługi. Podcięcie krzewów, posianie trawy i trochę mięty za 600 LE. To sobie kupiłam nasiona kwiatów za 6 LE od paczki. Ale chyba złe oko na nie puścił, bo wolniutko rosną.

Ale jak to mówią, kocha się”pomimo”, a nie „za” 😉

Polka w Egipcie

Od sierpnia 2011 mieszkam w Egipcie, który wciąż potrafi mnie zaskoczyć, o czym chętnie piszę. Współpracuję z biurem podróży oferującym wycieczki fakulatatywne z Hurghady i Marsa Alam - El Sahel Travel. Jestem mamą dwóch półegipskich synów, byłą żoną Egipcjanina.

Dodaj komentarz