Eh mamą być…
Budzę się 3:30 pełna entuzjazmu. Do rana inshaAllah ostatni projekt będzie skończony. Ja zadowolona z siebie. Mąż dumny. Czas wolny. A kasa w portfelu.
Kawa. Baton. Plan pracy. Połączenie z serwerem. Otwarcie potrzebnych plików.
4:15 budzi się młodszy syn. Butelka z mlekiem. Masowanie po brzuszku. Po pleckach. Pełna nadziei, że to już, powolutku zabieram dłoń. Komar O_o
Komary u nas w domu są prawdziwą plagą. W poprzednim mieszkaniu mąż całe ściany nam komarzą krwią przyozdobił. Tutaj zaopatrzył się już w elektryczną łapkę. Teraz towarzyszy nam więc co najwyżej swąd palonych komarzych skrzydeł.
4:30 wracam do laptopa. Szybko poszło. Wciąż jest nadzieja.
4:40 budzi się starszy syn. Siada za moimi plecami. „Mama”. „Mama”. „Mama”. „Jogurcik”.
Na jogurcie świat się przecież nie kończy. Ile taki jogurt można jeść. InshaAllah zaraz potem zaśnie. Nadzieja kobiety pracującej w domu. Eh…
„Mama. Mama. Mama. Banana”
4: 50 otwierają się drzwi od pokoju. Młodszy syn obudził się ponownie.
I tak siedzę od godziny prawie pisząc pięciominutówkę O_o
Bo „mama chusteczkę”, „mama tablet”, „mama laptop”…
Od kilku dni się zbieram, by napisać, że to już pięć lat minęło, że wciąż szczęśliwa jestem i pozytywnie zaskoczona swoim małżeństwem z Egipcjaninem. Dodatkowego paszportu żadne z nas nie zdobyło, ba! karty stałego pobytu nawet brak. A wciąż autentycznie całuje mnie przed wyjściem z domu. Masuje, gdy oglądamy film. Zabiera na shishę, na kawę, do hotelu. Rozmawia ze mną. Zadaje pytania. Interesuje się moim nastrojem. Robi niespodzianki.
Eh gdyby tak jeszcze budził się o 3:30 i przed wyjściem do pracy siedział z dziećmi te kilka godzin… 😀