Przyjaźni polskich w Egipcie brak mi najbardziej. Wspólnych śniadań, kolacji przy tosterze, papierosów na balkonie, rozmów późną porą, spotkań w pełnym gronie. Żal mi, że nie byłam przy Was, gdy wychodziłyście za mąż, rodziłyście dzieci, gdy ze studentek rozpijających butelkę czystej przed imprezą zamieniałyście się w żony i matki.
I to wcale nie jest tak, że w Egipcie Polek nie ma, albo że z kobietami innej narodowości zaprzyjaźnić się nie można. Pewni ludzie są jednak nie do zastąpienia.
Dzieliła nas podłoga pokoju, klatka schodowa, bilet MPK, teraz dzielą nas kontynenty.
Tym, które były przy mnie w najważniejszych chwilach mojego życia, które czekały na mnie z kwiatami, gdy wychodziłam za mąż, przyjechały do szpitala, gdy rodziłam pierwszego syna, które teraz na blogu co najwyżej mogą śledzić moje losy. Tym, przy których od dwóch lat mnie nie ma – dziękuję. Za każdy uśmiech wywołany na mej twarzy, każdą otartą łzę, każde ściągnięcie na ziemię, a czasem „wepchnięcie do szafy”.
Na co dzień Egipt jest bardzo absorbujący czas. Dzieci, mąż, praca, spotkania towarzyskie w polonijnym gronie, próby obalenia stereotypów na temat Egiptu, Egipcjan i związków mieszanych. Dzień za dniem nie wiadomo kiedy mijają. Codziennie chciałabym tę dobę naszą wydłużyć, znaleźć jeszcze ze dwie godzinki ekstra, gdy dzieci śpią, by móc każdą z Was z osobna spytać jak minął dzień. Starym zwyczajem jednak wczesnym wieczorem zasypiam w różnych pozycjach, by obudzić się później po egipsku późną nocą.
Rozkładam koc na plaży, wyciągam zabawki do piasku. Może tak dla odmiany trochę egipskiego słońca ? Może o byciu mamą, żoną, mewach, sterylizacji, braku wody w Afryce, tu porozmawiamy następnym razem?