Drugi dzień bez męża zaczął się odrobinę lepiej: była woda! Tak więc od rana pralka za pralką (jak to dobrze, że w kilka godzin wszystko wysycha), mycie naczyń, kąpanie dzieci, no i latanie co chwila do moich kilkunastu rur i przekręcanie zaworów.
Po południu koleżanka chciała mi zrobić niespodziankę i pojawić się na mojej przydomowej plaży. Sama została jednak zaskoczona, bo po ostatnim ataku nożownika w Hurghadzie nie chcieli jej wpuścić. Ochroniarz kazał mi dzwonić do męża, żeby ten z kolei skontaktował się z managerem ochrony. Dzwonię, tłumaczę, mąż dzwoni dalej, oddzwania do mnie, chce rozmawiać z ochroniarzem. By przekazać telefon ochroniarzowi wołam go słowem „yasta”. Mój mąż powiedział, że to tak jakby do niego krzyknęła „Ty, duba!”*. Polka bez kultury O_o
Jak już koleżanka wraz z jej małżonkiem zostaje odeskortowana na plażę syn wyznaje mi sekret: „I love him”. Pytam dlaczego. „He kissed me” Okazało się, że to jednak „she” – moja koleżanka, i to ją właśnie kocha po tym pocałunku. Myślę, że gumy do żucia i kotlety, które przyniosła poprzednim razem też swoje zrobiły w rozwoju tego uczucia. Przez żołądek do serca w końcu.
A skoro już o jedzeniu mowa: zamówiłam pizzę z Bulls (polecam). Siedzę na plaży, dzwoni dostawca. Połowy nie słyszę, bo wiatr zagłusza jego słowa. Pomyślałam, że jego też nie chcą wpuścić na teren osiedla, więc się deklaruję, że odbiorę przy wjeździe. Jako, że byłam na plaży podbiegam truchtem, bo do wjazdu jest z 300metrów. Na miejscu orientuję się, że dostawcy brak. Dzwonię i pytam czy czasem nie pomylił adresów. A jak. Wprawdzie czeka przy wjeździe tylko na inne osiedle. Zaraz będzie.
Już z pizzą, a właściwie trzema, idę do domu. Zauważa mnie mój syn. Pełen radości i ekscytacji na widok pizzy, jakbyśmy jedli takie cuda raz na rok, nie odrywa ode mnie wzroku, biegnąc do przodu i patrząc w tył. To nie mogło się skończyć inaczej. Zostaje znokałtowany przez stojący mu na drodze krzew. Niemalże z saltem ląduje z krawężnika na drodze. Chwila płaczu i krzyku, ale podnosi się i biegnie dalej. Przecież pizza przyszła.
Nawiasem mówiąc przed zamówieniem pizzy nakryłam go schowanego za moim „krzesłem prezesa” i wyjadającego ketchup z saszetki.
A na zakończenie dnia starszemu synowi zaczął się ruszać pierwszy mleczny ząb.
* Egipskim zwyczajem mąż zastępuje sobie „p” z „b”. I zupełnie nie wiem czemu uważa, że w Polsce ludzie się do siebie zwracają per „Ty, dupa!” O_o
Dla zainteresowanych:
kolejne dni bez męża: Kolejne dni słomianej wdowy
pierwszy dzień bez męża: Mąż z domu, żonie lżej?
Pingback: Mąż z domu, żonie lżej?