Egipscy taksówkarze są chyba jedyni w swoim rodzaju. Jak każdy człowiek poniekąd. Bywają niesamowicie irytujący. Idziesz ulicą, trąbią, trąbią, już z daleka, migają światłami, dojeżdżają do ciebie, trąbią, trąbią, aż dasz im wyraźny znak, że nie, taksówki nie potrzebujesz.
A wydawałoby się, że skoro na taksówkę nie zwracasz najmniejszej uwagi, nie rozglądasz się po ulicy wyczekując czegoś nieokreślonego, to oczywiste, że po prostu spacerujesz i wcale nie szukasz innego niż własne nogi środka transportu.
Ale nie. Może myślisz o niebieskich migdałach akurat, może jesteś niewidoma, może głucha. Muszą sprawdzić dokładnie i odjechać dopiero jak ich miniesz, obtrąbiona, i nie wsiądziesz.
Poza tym tutaj jak już się chce z taksówki skorzystać, należy zacząć od ustalenia ceny za przewóz. Bo z liczników nikt nie korzysta. Są takowe, ależ oczywiście, ale bardziej jako część taksówkowego wystroju.
Z centrum Hurghady dla przykładu do centrum handlowego na obrzeżach miasta – ok. 15 km, za kurs wołają 20 LE. Można dojechać za 15 LE, jak się trafi na taksówkarza, z którym można się dogadać, i jest się tutejszym. Licznik raz włączony na wyraźną prośbę pokazał niecałe 10 LE.
Wracając z dzieckiem z plaży obładowana zabawkami i ręcznikami łapałam taksówkę. „Ochroniarz plażowy” łapał dla ścisłości. Takie tutaj realia. Zatrzymuje się delikwent. Pytam czy za 10LE tu i tu. „Nie, za 10?! O_O Za 15.” – odpowiada. zgadzam się na niewielką różnicę i wsiadam. Jako nietutejszej i tak ciężko by mi było złapać w cenie 10 LE. Zapakowana czekam aż taksówka ruszy, a wtedy kierowca: „ale gdzie to dokładnie jest?”. Tłumaczę, tłumaczę. „Ah, nie, tam to kosztuje 25 LE.” O_O Zatyka mnie. Bo wiem, że kosztuje 10LE. Dziękuję za taksówkę i chcę się wygramolić z powrotem. „No dobra, dobra, 20 LE.” „Dziękuję, 20 LE nie.” Otwieram drzwi. A taksówkarz do pana ochroniarza, który taksówkę mi zatrzymał, żeby ten zamknął drzwi i nie pozwolił mi wysiąść. O_O No i taksówka ruszyła.
Całą drogę się zastanawiałam za ile w jego mniemaniu mnie wiezie. I czy dowiezie w ogóle. I czy tylko dowiezie też. Na szczęście żoną Egipcjanina jestem przecież. A takie pod szczególną ochroną są. Zadzwoniłam więc grzecznie do męża, przez telefon mówiąc czule „habibi” i „guzi” (tłum. mój mężu), co by taksówkarz zorientował się, że tam czeka gdzieś na mnie egipski mężczyzna – mąż. Na miejscu habibi płacił. 15 LE.