Późny wieczór. Skrzyżowanie w centrum Hurghady. Pędzące samochody i kilkuletni chłopiec z rowerem chcący przejść przez ulicę. Świateł brak, przejścia dla pieszych też. Tylko te samochody pędzace z każdej strony i on. A tuż obok ja. Z moim instynktem macierzyńskim. Strachem. Pragnieniem, żeby z pobliskiego sklepu wybiegła matka chłopca. Albo ojciec. Starszy brat czy siostra, kolega, ktokolwiek, kto ma chociaż piętnaście lat. Albo i dziesięć. Bo chłopiec miał najwyżej siedem. Niech ktoś to dziecko odwiedzie od samodzielnego przechodzenia przez ulicę. Teraz, gdy słońce dawno już zaszło za horyzont. W miejscu, gdzie moi Polscy turyści w każdym wieku boją się przechodzić przez drogę.
Na skrzyżowaniu zatrzymuje się samochód. Wybiega mężczyzna i zmierza w kierunku chłopca by pomóc mu dotrzeć na drugą stronę. Zanim do niego dołączy, chłopiec bierze swe życie we własne ręce. Trzymając rower przebiega przed nadjeżdżającymi samochodami. Na szczęście na tym się kończy historia z jego udziałem, której byłam świadkiem. Odjeżdza, by jutro może komuś zupełnie innemu dać szansę do wykonania życzliwego gestu. Chwila jednak trwa.
Starszy, zniszczony przez życie mężczyzna. Wychudzony. Z bezzębnym uśmiechem. W brudnych, podartych ubraniach. Siedzi na kraweżniku przy tym samym skrzyżowaniu. Opuszcza się na rękach na ulicę. Nie może wstać. Wygląda na to, że jest sparaliżowany. Ale nie ma wózka. Nie ma opiekuna. Jest sam. I na tych rękach, siedząc na ulicy i powłócząc nogami, próbuje przejść przez to samo skrzyżowanie.
Zauważa go mężczyzna, który wybiegł z samochodu by pomóc kilkuletniemu chłopcu. Chwyta mężczyznę pod pachy i podnosi go do góry by przeprowadzić go przez ulicę. Samochody trąbią, bo zostawił samochód na środku drogi i zablokował ruch uliczny. Biegnie policjant zaalarmowany sytuacją.
Do mężczyzny podbiega kolejny Egipcjanin. Chwyta niepełnosprawnego za nogi. Razem przenoszą biedaka bezpiecznie na drugą stronę. Do domów obok Mariny. Dobiega policjant. Zamiast mandatu za zatrzymanie ruchu ulicznego i zaparkowanie na środku skrzyżowania wspiera mężczyzn dobrym słowem i dziękuje im za zainteresowanie losem drugiego człowieka.
Starzec dostaje kolejny dzień życia. Pieniądze na jedzenie i picie, które kolejna osoba zaoferowała się kupić. Nasze życie wraca na swój tor. Po powrocie do domu rzuca mi się w oczy, że obchodzimy dzień życzliwości. Nie wiedział o tym ani chłopiec z rowerem, ani bezzębny starzec, ani osoby, które im pomogły.
Najśmieszniejsze w tej sytuacji wydaje mi się to, że znam mężczyznę, który jako pierwszy zareagował na potrzebę drugiego człowieka i wyciągnął rękę do samotnego dziecka i niepełnosprawnego starca. A zaledwie kilka dni temu usłyszałam, że do pięt on nie dorasta innemu mężczyźnie. I tak sobie po cichu życzę, żeby wszyscy byli takiej „gorszej” jakości jak on.
Proste gesty potrafią najwięcej zdziałać!
Jakoś właśnie nie mam ochoty jechać do Egiptu na wczasy all inclusive i pławić się w luksusach hotelowych, podczas gdy za murami hotelu ludzie cierpią taką biedę.