Wczorajszej nocy obudziły mnie krople deszczu uderzające w okiennice. W Hurghadzie to bardzo rzadkie zjawisko. Przez te 5 lat kiedy tu mieszkam może z 10-15 razy widziałam deszcz. Czasem tak szybko przechodzi, że można się nawet nie zorientować, że padało. Zazwyczaj wiąże się z wielką radością, zwłaszcza wśród rezydentów.

Wczorajszego deszczu nie dało się jednak przeoczyć. Co więcej, zupełnie nie dał mi powodów do radości. Od tygodnia jestem sama, bo wymyśliłam sobie urlop od bycia mamą i żoną. Z dniem wczorajszym oficjalnie mi w pięty poszedł. Całą sobą chciałam, żeby mój mąż był obok i ogarnął sytuację tak, jak ma to w zwyczaju.

Opady deszczu połączone były z przejściową burzą i gradobiciem. Pierwszy piorun trzasnął gdzieś nieopodal, bo praktycznie zwalił mnie z nóg. Po pierwszej fali spotkałam się z sąsiadką na podwórku i radośnie wymieniałyśmy uwagi, że drzewa odżyją, powietrze od razu inne, nawet prądu nie wyłączyli i woda nam do domu nie wleciała. Następnym razem jak nic ugryzę się w język.

Nadeszła druga fala. Wyłączyli prąd. Na dachu zebrało się mnóstwo wody, która zaczęła skraplać się z sufitu do domu. Uspokojałam męża, że nie jest źle, bo wprawdzie woda wpada do środka, ale tylko w kuchni i korzytarzu, więc spokojnie opanuję sytuację. To nie moja pierwsza przedwczesna radość. Po godzinie woda zaczęła lać się również w salonie.

Prądu nie było całą noc. Dopiero dziś w południe włączyli. Spałam z laptopem schowanym pod poduszkami, na wypadek, gdyby w sypialni też zaczęła deszczówka kapać z sufitu. W salonie był praktycznie basen.

Na chwilę obecną sytuacja jest doprowadzona do porządku. Mam prąd i wodę. Mogłam sobie umyć ręce pod bieżącą wodą, zrobić kawę, a nawet ugotować obiad. Cóż to za radość! Eh jak bardzo nie doceniamy najprostszych udogodnień do czasu, gdy je stracimy.

PS. Jak mąż z dziećmi wyjeżdżali miałam ambitne plany na ten samotny czas. Między innymi posegregować dokumenty i papierzyska. Zamiast tego zaczytywałam się w pożyczonych książkach i nadrabiałam seriale. Przypomniała mi bardzo dobitnie natura, że nie warto nic odkładać na później. Bogu dziękuję, że wszystkie dokumenty ocalały i mogę je posegregować i zabezpieczyć na wypadek kolejnej „powodzi”.

Polka w Egipcie

Od sierpnia 2011 mieszkam w Egipcie, który wciąż potrafi mnie zaskoczyć, o czym chętnie piszę. Współpracuję z biurem podróży oferującym wycieczki fakulatatywne z Hurghady i Marsa Alam - El Sahel Travel. Jestem mamą dwóch półegipskich synów, byłą żoną Egipcjanina.

Ten post ma jeden komentarz

Dodaj komentarz