W sierpniu tego roku minie 7 lat od mojego przyjazdu do Egiptu. Przez ten okres tylko tydzień byłam poza krajem, więc trochę czasu już tu spędziłam. Jak zapewne się domyślacie Egipt i życie tutaj pod wieloma względami różni się od Polski. Co jednak zaskoczyło mnie najbardziej?
Zaraz po przylocie zaskoczył mnie buch gorącego powietrza, który uderzył w nasze twarze zaraz po wyjściu z samolotu. Potem w zdumienie wprawiła mnie pierwsza „uliczna” kłótnia Egipcjan, pierwszy deszcz spływający po klatce schodowej w budynku bez dachu, pierwsze zalane mieszkanie, pierwszy grad, pierwszy Egipcjanin, który pamiętał mnie dwa lata po obcinaniu włosów w jego zakładzie fryzjerskim.
Najbardziej jednak w Egipcie zaskoczyli mnie … Polacy. Najpierw wspaniała Polka z samolotu, którym lecieliśmy do Hurghady. Bardzo przyjazna i pomocna kobieta. A potem Polacy, których próbowałam znaleźć w Hurghadzie, spragniona kontaktu z rodakami i językiem polskim. Udało mi się w końcu poznać kilkanaście osób, które mieszkają w Egipcie na stałe, ale niestety zbyt często znajomość kończyła się nieprzyjemną sytuacją. Trafiły się też osoby, które nawet nie znając mnie osobiście, ale mieszkając w Hurghadzie, mają dużo do powiedzenia na mój temat. Nic dobrego, jak można się łatwo domyślić.
Na koniec zaskoczyli mnie jednak polscy turyści, których niegdyś bardzo się obawiałam. Nie wiem w sumie czemu, ale uważałam, że prawdopodobnieństwo trafienia na turystę, który będzie używał powszechnie znanych, nieprzyjemnych epitetów w stosunku do Egipcjan, oraz „rzucał mięsem” na prawo i lewo, wydawało mi się bardzo wysokie.
Kilka razy stereotypowo widząc polskich mężczyzn, wyższych ode mnie o dwie głowy, umięśnionych, wytatuowanych i ogolonych na łyso, bardzo poważnie się zastanawiałam czy jak już do nich podejdę, nie zostanę zmieszana z błotem jako żona Araba. I wiecie co? Nigdy nie miało to miejsca.
Wręcz przeciwnie. Te osoby, które przylatują tu czasem na kilka dni wakacji, niezobowiązane do niczego tak naprawdę, okazały się wspaniałymi ludźmi. Z dużą częścią z nich łączą mnie teraz koleżeńskie czy nawet przyjacielskie relacje.
Bardzo wielu turystów poznało moją najbliższą rodzinę. Czasem po roku od spotkania pamietało za czym najbardziej mi się tęskni z Polski i przywozili to ze sobą, albo wysyłali ze znajomymi (wiecie, że to o Was Kochani, więc jeszcze raz oficjalnie wielki ukłon z mojej strony).
Wiecie jakie to niesamowite uczucie iść na spotkanie z osobą, której nie widziało się nigdy na oczy i poczuć się jakbyśmy się znali od lat, bo przecież „Ania”, „Iwonka” czy „Beata” tyle dobrego o tobie mówili. Naprawdę wraca wiara w drugiego człowieka. Z całego serca: DZIĘKUJĘ
Jak widać, czasem trzeba wyjechać na inny kontynent, by własnych rodaków lepiej poznać.
Pięknie to Pani napisałaś.Pzdrowienia z Świnoujścia
Mam to samomodczucie Martuś ale tylko o turystach , wśród tych znalazłam kilku.cudownych ludzi z którymi mam wciąż kontakt ale szkoda ,że nie możemy tego powiedzieć o rodakach tu mieszkających … To jest bardzo smutne
Pięknie wszystko opisane. Rewelacja
Przepraszam, jeśli gdzieś to wyjaśniałaś, ale nie doszłam do tego – dlaczego tylko przez tydzień byłaś poza krajem? Z tego co się zorientowałam, w Polsce masz rodzinę, a przynajmniej mamę.
Nieważne, już doszłam 😀
Ja się boję podróżować do Egiptu, ale słyszałam wiele wspaniałych rzeczy jednak o tamtym miejscu.
Mnie w Egipcie zaskoczyła ilość przedstawicieli polskiego przemysłu samochodowego :). Nadal można tam spotkać wiele Polonezów, trafiają się też Fiaty 125 i 126 w większej ilości, niż w Polsce. W szczególności utkwił mi w pamięci granatowy Polonez, obok którego często przejeżdżałem na autostradzie kairskiej gdzieś w pobliżu ronda przy Toyota Abu Hetta i stacji Mobila. Prawdopodobnie na ten sam egzemplarz (albo bardzo podobny) natrafiłem w Kairze.